Dołączył: 17 Kwi 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 20:20, 17 Kwi 2014 Temat postu: Depresja..? |
|
Cześć. Chwilę temu odkryłam tę stronę i niesamowicie się cieszę, że tak się stało. Już od dawna szukałam takiej strony, na której mogę napisać co mnie boli i mogę liczyć na to, że ktoś po prostu napisze mi prawdę.
Muszę napisać, bo inaczej oszaleje...
Otóż. Mam 19 lat, mieszkam z rodzicami i dziadkiem w dwóch pokojach z kuchnią i łazienką. Lekko nie jest, bo dziadek zajął mój pokój, a ja śpię w pokoju z rodzicami... Dziadek jest to typ samotnika i egoisty. Jak się kąpie to robi to przez 1,5 godziny, nie zważając na to, czy ktoś chętnie skorzystał by z toalety. Kładzie się o 19.00 i wstaje o 4 rano i ani myśli o tym, by to zmienić. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, rozumiem nerwy rodziców., ale...
Ale sytuacja, która mnie dotyka nie istnieje odkąd dziadek się wprowadził i jest trochę ciężej... Taką sytuację pamiętam od 14 roku życia. A dziadek wprowadził się, gdy skończyłam lat 18.
Rodzice ciągle powtarzają mi, że jestem życiowym nieudacznikiem i nic nie potrafię zrobić (oprócz dziecka, cały czas powtarzają że wpadniemy z moim chłopakiem - swoją drogą nie wiem skąd te przypuszczenia), nie pomagam im w ogóle w domu, jestem "głupią szma*ą, zajmującą się tylko swoim facetem, nie szanuje ich i ogólnie tego typu epitety i zdania lecą w moim kierunku.
Prawda jest taka, że to ja wstaje o 4, robię dziadkowi śniadanie, bo on nie bardzo jest już w stanie sobie zrobić, potem myje naczynia, kuchnie, podłogi, lustra, blaty, ścieram kurze, bo jeżeli tego nie zrobię to jest w domu tragedia. Robię to codziennie, chociaż nie każdy kurze ściera lub myje lustra w domu codziennie... Gotować obiady umiem trochę, kilka najprostszych potraw. I tak codziennie słyszę, że matka robi wszystko, chociaż to nie prawda. Powtarza że nie wie po co ma dziecko. Ona robi niewiele, czasami talerz po sobie umyje lub podłogę na ruski rok. Zazwyczaj siedzi w naszym pokoju, pali papierosy i rozkazuje. Na weekendy jeżdżę do mojego chłopaka, bo ma wielu znajomych i często są imprezy urodzinowe/spotkania na kawie itd. To jest jedyny czas gdy mogę odpocząć od nauki i rodziców. Słyszę wtedy po powrocie standardową śpiewkę, że nic nie robię, nic nie potrafię i jestem nikim. Dobija mnie to psychicznie, każdy mi zwraca uwagę, że cały czas chodzę smutna, przygnębiona... Często płaczę. Od kilku lat mam myśli samobójcze. Jedyną myślą pozytywną jest to, że jak tylko skończę technikum (za rok piszę maturę) to znajdę pracę i rozpocznę samodzielne życie.
W domu CODZIENNIE są awantury. Głównie z mojego powodu, tak jak pisałam - (podobno) nic nie robię i doprowadzam ich do szaleństwa.
Rodzice gdy wpadają w szał, mówią mi bym "wypie**alała z domu do chłopaka". Gdy płaczę nakręcają się coraz bardziej, że nie mam prawa płakać, bo mnie nie biją. Nie chcą ze mną rozmawiać, bo gdy zaczynam rozmowę to zawsze tak nakierują rozmowę że znów jestem najgorsza. I znów robią awanturę. Boję się z nimi rozmawiać, boję się kolejnych obelg.
Potem są awantury o to, że mało się odzywam.
Zdarza się że udają, że im słabo, chwytają się za serce i udają że boli... Na początku mnie to straszyło, ale do czasu, gdy wydało się że to kłamstwa. Raz usłyszałam ich rozmowę, że robią tak specjalnie żebym czuła współczucie i "częściej" przebywała w domu... Rzadko wychodzę z domu, chyba że do sklepu, szkoły albo do chłopaka - z tym że do chłopaka się bardzo gniewają i znów są awantury.
Mamy problemy finansowe. Mama ostatnio NAKAZAŁA mi wziąć pożyczkę w prowidencie, pod pretekstem, że oni nie są już zdolni - firma nie udzieli im kredytu. Dziś gdy opłacałam im kolejną ratę (matka była obok) przedstawiciel powiedział, że jeżeli potrzebujemy na święta to ma dla rodziców nową ofertę. Byłam zszokowana, bo wmawiali mi, że wzięcie im kredytu to jedyna szansa. Od 16 roku życia do 18 pracowałam dorywczo (projektowanie stron internetowych dla prywatnych osób, wraz z byłym chłopakiem) by opłacać raty. Kredyty brali, gdy byłam mała na meble. Matka miała taki okres, w którym meble zmieniała często - np. raz na rok, bo jej się nudziły. Tak nabrali kredytów, wpadli w pętle a teraz obwiniają mnie za ich decyzje, ponieważ... "dom musiał wyglądać tak, bym dobrze się w nim czuła". Ciągle uważam, że dom to nie meble, a ludzie. A ludzie w tym przypadku bardzo mnie zawodzą... Chciałabym, żeby czasami mnie przytulili. Wtedy łatwiej byłoby mi obchodzić się z ich nerwami...
Ale w tym przypadku płaczę codziennie, często tne sobie ręce (wiem, głupota) i zamęczam chłopaka swoimi problemami. Nie wiem co mam zrobić, nie chce tak żyć, nie chce wstawać rano i znów płakać, wysłuchiwać tych wszystkich przykrych słów...
Najgorsze jest to, że jeżdżę do tego mojego chłopaka i widzę to rodzinne ciepło, wparcie... Wtedy zastanawiam się dlaczego ja mam inaczej. Co zrobiłam że zasłużyłam sobie na takie słowa.
Jeszcze rok temu myślałam o sobie tak, jak oni mówili. Szmata, która nic nie osiągnie, więc po co walczyć. Teraz mam wsparcie w chłopaku. Chociaż tyle. Ale wciąż szukam rady, pomocy, czegokolwiek. Kilku słów, mądrych...
Post został pochwalony 0 razy
|
|